wtorek, 30 września 2014

Od Kaisame cd Dracona

Uniosłam spłoszony wzrok w górę; lekko kręciło mi się w głowie, choć to zapewne za sprawą nagłego zderzenia. Przez dłuższą chwilę nie potrafiłam się skoncentrować. Spostrzegłam sztywno stojącego nade mną alfę United Souls, który miał nieco błędny wzrok. Na moje blade policzki wpłynął szkarłat rumieńców.
- Wybacz, wybacz, to moja wina. - szeptałam pośpiesznie, podnosząc się z ziemi i szybko oddalając w stronę rzeki, warto przecinającej granicę miedzy watahami. Nie otrzymałam odpowiedzi z jego strony. Ba, nawet jej nie oczekiwałam. Nie powinno mnie tu być. Nie powinnam wtedy zaczynać rozmowy. Nie powinnam tu dołączać. W ogólnie nie powinnam niczego robić! Wszystko co robię to jakieś kretyńskie czyny, których nie powstydziłaby się wariatka pierwszej wody. Draco (o tyle, o ile dobrze usłyszałam) nie należał do towarzyskich typów, a w szczególności nie ścierpiał mnie. 
'Może wszystko co robię to jakiś gigantyczny błąd, pomyłka'
Przygryzłam wargę, zastanawiając się nad tokiem własnych myśli.
'Może to właśnie ja jestem pomyłką!'
Zacisnęłam usta w cienką linię. Bolały mnie własne myśli. Tak jak boję się śmierci, tak bałam się tych słów. Wypowiedziane głośno mogły mieć inny sens.
Teraz chciało mi się beczeć. Chciałam móc wypłakać te wszystkie żale, które adresuję do świata. Ale nic. Ślepia pozostały suche, mimo kurczowo zaciśniętego serca; nie potrafiłam uronić ani jednej, słonej łezki.
Powoli przemierzyłam długość rzeki, gdzie w tym miejscu bardziej przypominała płytki, leniwy potok. Słońce było już na samej górze, za chwilę zacznie przygotowywać się do snu... Ponurym wzrokiem lustrowałam tonący w ciepłych barwach świat.
Ostatnim krokiem stanęłam u podnóża pagórka tchniętego soczystą zielenią. Położyłam się na stromym spadku, wzdychając ciężko.
Chmury były zawsze śmieszne. Kłębiaste, puszyste i towarzyszące każdemu na co dzień. Lubiłam patrzeć w niebo, odchylać głowę do góry i wyobrażać sobie, że jestem ptakiem, a wszystkie te przyziemne problemy są daleko ode mnie, tak daleko, że musiałabym lecieć przynajmniej 3 godziny w dół, aby je poczuć. Wyobraźnia to był mój narkotyk. 
Kiedy była szczeniakiem marzyła o tym, żeby na powrót mieć rodziców i siostrę. 
Teraz nadal lubiłam marzyć, zatapiać się w wyobrażeniach i kolorować, ubarwiać szarą, bezdenną masę, jaką była rzeczywistość. Ale różnica polegała na tym, że nie wierzyłam, iż te marzenia kiedykolwiek się spełnią. Bo nigdy życie nie było dla mnie łaskawe, a jedną istotą na której mogłam polegać byłam ja sama. 
Polana kończyła się łagodnym zboczem pełnym krwawiących maków. Sam ich zapach kojarzył się z czerwienią. Postąpiłam krok. Potem kilka. Wreszcie zaczęłam biec, tak szybko, jak tylko mogłam, ścigałam się z wiatrem czochrającym moją sierść, uciekałam w cień przed plamami słońca. Zwolniłam, gdy wyrósł przede mną mur drzew. Usłyszałam cichy śmiech, obróciłam głowę skupiając uwagę na otaczającym mnie obrazie. 
Byłam czujna, a jednak mimo to nie potrafiłam zlokalizować źródła dźwięku. 

{Asoka?}

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz